W tej części Bond zbyt upodobnił się do hollywoodzkiego kina akcji, przez co stracił nieco ze swojego klimatu. Trochę spadek w dół po bardzo dobrym "The Living Daylights", ale i tak nie jest najgorzej. Na pewno dużym plusem filmu jest wyłamanie się z bondowskiego schematu i ukazanie ludzkiego oblicza Bonda, który postanawia na własną rękę, wbrew przełożonym, zemścić się za krzywdę wyrządzoną przyjacielowi. Bardzo dobra kreacja Daltona (w tym filmie jedna z najlepszych w serii). Przeciwnik nawet interesujący - wszechmogący baron narkotykowy. Tylko kobitki jakieś takie nijakie. Ogółem 7/10.
Rzeczywiście schematy w tym filmie są połamane, a to ogromna zaleta.
DALTON jak zwykle kapitalny, tym razem jako bezlitosny agent mszczący się za przyjaciela.
Zaskakująco mocny odcinek serii.
A bondynki, no coż - rzeczywiście niewypał
LOWELL wyzuta z erotyzmu, bezbarwna
TALISA SOTO choć zazwyczaj bardzo piękna, to nie w tym filmie, no i właściwie nie ma roli. Szkoda
Film mimo to bardzo dobry, mimo że bardzo agresywny, pełen przemocy, ale to typowe dla końca lat 80.
To właśnie ten film powinien być wzorem dla Barbary Broccoli jak pokazać Bonda bardziej ludzkiego nie tracącego przy tym swojej bondowości.
P.S Zawsze marzyłem o tym aby do serii powrócił John Glen. Facet zrobił 5 udanych bondów pod rząd.
swietnie ujete, o tym myslalem, ogladajac licencje i porownujac ja z bondem craiga.
Faktycznie Glen czuł Bonda jak nikt inny. Wszystkie odcinki z lat 80. są świetne. Do Bonda on już raczej nie wróci, ale jego godnym następcą wydaje się być Martin Campbell i to jego bym życzył sobie na stołku reżyserskim przy Bondzie 23.
A co do "Licencji...", od czasu mojego pierwszego postu trochę się zmieniło i w międzyczasie nawet podwyższyłem ocenę na 8.