PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=801}

Licencja na zabijanie

Licence to Kill
7,0 29 824
oceny
7,0 10 1 29824
7,1 8
ocen krytyków
Licencja na zabijanie
powrót do forum filmu Licencja na zabijanie

Ostatni Bond

ocenił(a) film na 8

W mojej ocenie jest to ostatni "prawdziwy" Bond. Gdy piszę "prawdziwy" mam na myśli starą serię, której stałym producentem był Cubby Broccoli oraz to coś, co po długiej, sześcioletniej przerwie uleciało z tej serii, gdy wzięła się za nią córka (czy może wnuczka?) Brocolliego.
Wydaje mi się również, że trzeba było zakończyć tę serię właśnie wtedy. Czasy 007 skończyły się wraz z końcem lat 80.

Wybór Daltona do roli Bonda uważam za znakomity. Należy żałować, że zagrał agenta tylko dwa razy. Był bardziej młodzieńczy niż Connery czy Moore, a nawet Lazenby. Bardziej naturalny, swojski, a jednak elegancki, dystyngowany. Miał w sobie coś sympatycznego, szlachetnego.

Poza tym ten odcinek zawiera jedną z najwspanialszych piosenek tytułowych. Przepiękna rzecz.

Być może działają sentymenty - załapałem się na Bondy w 1991 lub 1992 roku, gdy seria wydawała się już definitywnie zakończona. A tu ni z tego, ni z owego, w 1995 roku objawił się Brosnan, ale, jak dla mnie, był to już blady cień dawnych części cyklu.

wojteczek

Zgadza się. także wychowałem się na "starych Bondach". Licencja to ostatnia część z klimatem klasycznego Bonda. Faktem jest, że rzadko do niej wracam i wolę już obejrzeć W tajnej służbie... Wyżej stawiam choćby The Living Daylights. Licencja jednak różni się zdecydowanie od wcześniejszych produkcji tej serii.
Kolejne Bondy z kolei niczym się dla mnie nie różniły od choćby Mission Impossible. Po prostu w czasach zimnej wojny Bondy były czymś wyjątkowym. A i ówczesne czasy to był jednak okres wyczuwalnego napięcia z racji stosunków wschód-zachód i na pewno miało to wpływ na odbiór tamtych części. W latach 90-tych filmy o agentach zaczęły powstawać jak grzyby po deszczu i Bond po prostu gdzieś tam przepadł. Więcej akcji, eksplozji, kaskaderki. Za mało klimatu i treści. Młodzi zachwycają się filmami z Brosnanem czy Craigiem, gdzie Bondy Connerego czy Moore'a dla nich to starocie. Takie mamy czasy.

ocenił(a) film na 8
gloszuk

Zdecydowanie tak. Te nowe przypominają gry komputerowe - mnóstwo bójek, kaskaderskich popisów, efektów komputerowych, mordobicia, krwi, wymyślnych (aż do przesady) finałowych starć itd itp. Dużo wszystkiego, a mało pomysłów. Zdecydowanie stawiam na stare odcinki, bo tam rządził dialog, gra aktorska. Connery na dobrą sprawę grał tak, że można odnieść wrażenie, że niewiele wysiłku fizycznego wkładał w tę rolę, podczas gdy taki Craig nieustannie gania. Na dobrą sprawę, gdyby nie nazwisko i numer firmowy głównego bohatera, mogłyby to być filmy, jakich teraz powstaje całkiem sporo, z Bondem mające niewiele wspólnego.

Tak jak napisałeś - to były filmy dobre w tamtej rzeczywistości (można oczywiście się spierać, czy filmowcy udatnie uwypuklili elementy Zimnej Wojny czy też raczej nie za bardzo), ale też aktorzy i realizatorzy byli inni, inne pokolenie, inne poczucie humoru, inne podejście do robienie filmów, inna kultura.

Faktycznie, też mam wrażenie, że "Licencja..." różni się od wcześniejszych filmów, choćby, jak na ówczesną serię, natężeniem przemocy.

wojteczek

Co do większej dawki przemocy to nie tylko w Licencji tak się zdarzyło. Sceny egzekucji robotników z Zabójczego widoku miały wielki wpływ na rezygnację Moore'a z występu w The Living Daylights. Pierwotnie zakładano, że Moore wystąpi w jeszcze jednym filmie (pomimo swojego wieku).

ocenił(a) film na 8
gloszuk

To nie wiedziałem. Ale racja - w "Zabójczym widoku" był jeszcze motyw z wrzuceniem człowieka do wirnika. Ogólnie Bondy sprawdzają się lepiej, gdy przemoc jest w nich umowna, czyli łagodna, komiksowa (np. pada strzał, ale nie widać krwi, jak choćby w scenie, gdy w "Dr No" Bond strzela do profesora itp.). Wiem, jestem strasznie staroświecki :-)

gloszuk

"Młodzi zachwycają się filmami z Brosnanem czy Craigiem, gdzie Bondy Connerego czy Moore'a dla nich to starocie."

To bardzo niesprawiedliwe uogólnienie. Urodziłem się rok po premierze "Licencji na zabijanie", a też uważam ją za ostatniego "prawdziwego Bonda".

ocenił(a) film na 8
Pablo69

Miło słyszeć :-) Ale też dodam - żeby było jasne - nie mam nic do nowych Bondów, po prostu to nie jest moja bajka. Trochę jest to takie walenie widza młotem po łbie. Brak mi tego subtelnego humoru ze starych odcinków, doskonałych dialogów.

wojteczek

Po prostu filmom z Brosnanem i Craigiem brakuje klimatu, jaki miały wcześniejsze części. Oglądając dowolny film, począwszy od "Dr No" a kończąc na "Licencji na zabijanie", w każdej scenie wiadomo, że ogląda się właśnie Bonda. Późniejsze części praktycznie niczym nie różnią od tysięcy innych filmów akcji z okresu, kiedy powstały. Takich, w których liczy się tylko, żeby było jak najwięcej akcji i wybuchów, a fabuła i dialogi mają drugo-, trzeciorzędne znaczenie. Twórcy części z Brosnanem najwyraźniej doszli do wniosku, że wystarczy zachować charakterystyczną muzykę, dać Bondowi kilka gadżetów i to wystarczy, by zachować klimat serii. Ale nie wystarczyło.

Warto dodać, że "Licencja na zabijanie" jest ostatnim filmem z serii (do "Casino Royale"), której scenariusz przynajmniej częściowo opiera się na twórczości Iana Fleminga. A konkretnie - scena w której Felix Leiter zostaje powieszony nad basenem z rekinem pochodzi z książki "Żyj i pozwól umrzeć", natomiast postać Miltona Kresta i jego jacht "Wavekrest" pochodzą z opowiadania "Specjał Hildebranda" (ze zbioru opowiadań "Tylko dla twoich oczu").

ocenił(a) film na 8
Pablo69

Pięknie to napisałeś. Właściwie to jestem bardzo mile zaskoczony, że są ludzie, którzy myślą słowo w słowo tak jak ja. Że mają identyczne poglądy na kwestię tej serii. Mogę się pod tym co napisałeś podpisać obiema rękoma.

Tak jak wspomniałeś - problem z obecnymi Bondami (tymi z Brosnanem i Craigiem) jest taki, że one niczym się nie wyróżniają od dziesiątek innych filmów sensacyjnych - masa wybuchów, pościgów, bójek, sporo krwawych scen i nic ponad to. Gdyby nie muzyka, charakterystyczna czołówka i kilka odzywek, mógłby to być każdy inny film. Craig to taki Van Damme czy Schwarzenegger.

Stare Bondy miały swój styl, klasę. Owszem, w stosunku do książek prezentowały świat piękny i elegancki, ale to był też wyróżnik tych filmów. Bond był dżentelmenem, jego przeciwnicy również czarowali wyrafinowanym manierami. Były piękne kobiety. Oryginalne, czasem zabawne gadżety. Był duży kunszt aktorski, dzięki któremu te fantazyjne filmy nadal się bronią. A teraz? Co z tego pozostało w nowych Bondach?

Napisałem, że o stosunku do książek, bo odnoszę wrażenie, że świat przedstawiony w książkach Fleminga jest bardziej obskurny, bandyci są bardziej brutalni, nie używa się salonowej mowy tylko często bohaterowie posługują się językiem ulicy. W filmach z tego zrezygnowano i może i dobrze. Z drugiej strony ciekawie byłoby zobaczyć taką nieco kameralną wersję "Szpiega, który mnie kochał", bo książka jest zupełnie o czym innym niż film. Chociaż do filmu przeniesiono chyba dwójkę bandziorów, którzy terroryzują główną bohaterkę. To też jest to, o czym napisałeś - że w starych Bondach zawsze był jakiś element wzięty z opowiadań.

Jedno jest pewne - stare Bondy nie dadzą się znudzić. Można sobie od nich zrobić dłuższą przerwę po czym wrócić z dużą radością. Mnie marzy się Bond, który byłby zrobiony w stylu "Dr No" czy "Pozdrowień z Rosji". Z większą ilością dialogów. Bo przecież np. Bond grany przez Connery'ego to nie był jakiś zawadiaka, załatwiał wszystko na spokojnie, spacerował, wypoczywał, rozmawiał, bójki stanowiły dodatek.

wojteczek

Brosnan i Craig nie pasują mi do roli Bonda. Z Brosnanem problem jest taki, że jako 007 nie ma własnego charakteru. Poprzedni odtwórcy tej roli grali ją po swojemu, każdy miał jakieś własne cechy, wnosił coś swojego, oryginalnego do tej roli. A tymczasem Brosnan po prostu połączył różne cechy poprzednich Bondów, nie dając tej postaci nic nowego. Rezultat jest taki, że często sprawia wrażenie karykatury 007, szczególnie gdy próbuje być zabawny w stylu Moore'a.

Z Craigiem sytuacja jest wręcz odwrotna. Odrzucił cechy poprzednich Bondów, jego kreacja jest ich przeciwieństwem. I to też nie wyszło moim zdaniem na dobre. W jego Bondzie jest za mało Bonda. Brak mu elegancji, poczucia humoru, itd. Chociaż w "Skyfall" nieco się wyrobił, ma pewne cechy "prawdziwego" Bonda. Oczywiście i tej części daleko do klimatu starych Bondów (mimo licznych nawiązań), ale daje nadzieję na powrót do korzeni. W najnowszej części znów ma pojawić się WIDMO, jest więc jakaś szansa, że choćby częściowo powróci dawny klimat. Tylko czy w dzisiejszych czasach może powstać film w stylu klasycznych Bondów?

ocenił(a) film na 8
Pablo69

Obawiam się, że nie ma już na to szans. Liczyłem na to, gdy rolę obejmował Craig i kręcono "Casino Royal", wyobrażałem sobie, że większa część filmu będzie kręcona przy stole w kasynie - coś jak pierwsza scena z Seanem Connerym w "Dr No". Jakieś napięcie wytworzone poprzez rozmowy, spojrzenia itp plus dym z papierosów, towarzystwo z kasyna itd. Niestety, nic z tego.

Mnie Brosnan wydaje się straszliwie drewniany. I co dziwniejsze - właśnie jako Bond; w innych rolach gra inaczej, a Bonda zagrał strasznie sztywno, jakby kij od szczotki połknął. Natomiast - tak jak napisałeś - Craig to jest raczej typ żołnierza, komandosa, ale z Bondem to nie ma za wiele wspólnego. Nawet, gdy nosi garnitur, zupełnie to nie pasuje - nie ta fizjonomia. Trochę jak taki Rusek, dajmy na to jakiś Borys Iwanow, co na co dzień pije z musztardówki, nagle ubrał się porządnie, przyliże włosy, wydłubie brud spod paznokci. Niby wszystko w porządku, ale jednak pewnych niedociągnięć nie ukryje, wyjdą one na wierzch, będą razić.

Pozostają jednak stare Bondy i z tego się cieszmy!
Zawsze mnie zastanawiało, i nadal zastanawia, dlaczego nie powstają inne wersje tego cyklu, tak jak jest z Sherlockiem Holmesem, który miał dziesiątki wersji, kręcone przez różnych reżyserów z różnymi odtwórcami roli Holmesa i Watsona. Czyżby prawa do książek Fleminga zostały zablokowane przez rodzinę Broccolich?

ocenił(a) film na 7
Pablo69

Mi z Brosnanem sie Golden Eye tylko podobał a co by było gdyby Sean Bean grał Bonda ?

maciej2801

Mam tak samo tylko Goldeneye i Jutro nie umiera...tak samo niezłe było ale reszta filmów Brosnana jako Bonda to kiszka.

Pablo69

Zgadza się Brosnan nie wniósł do serii nic, czego nie mieliby Connery i Moore, ale ich poziomu nie umiał osiągnąć. Najgorsze było, jak próbował grać pod Moore'a, te jego bon moty były jak dowcipy Karola S. z wiadomego teleturnieju. Miał też pecha, bo trafił na wyjątkowo słabe scenariusze. A Sean Bean jako czarny charakter - raczej przeciętny, dla mnie zbyt pompatyczny, zagrał to za bardzo teatralnie, on sprawdza się raczej w filmach kostiumowych...

ocenił(a) film na 10
Kuba1983

Dlatego Brosnana stawiam dopiero na 5 miejscu w zestawieniu odtwórców Bonda, chociaż w sumie powinien być 6, ale z szacunku że zagrał Bonda aż 4 razy (za dużo), to nie ma te przed ostatnie miejsce :)
Przede wszystkim mój główny zarzut do Pierca, to brak jakiegokolwiek charakteru, nadania tej postaci swojego własnego sznytu. To istny Frankenstein łączący Connery'ego, Moore'a i może trochę Daltona. Connery, Moore, Dalton, Craig nadali tej postaci swojego, własnego unikalnego charakteru, czegoś czym się od siebie odróżniali i to było piękne. Zauważyłem, że Brosnan cieszy się powodzeniem wśród starszych widzów wychowanych na Moorze :D

Pablo69

Ja jestem rocznik 1991 i tak samo wole stare Bondy z Connerym ,Moorem,Daltonem .

wojteczek

Dla mnie obok W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości oraz Casino Royale najlepszy Bond. Jedyną wadą tego filmu jest to, że nieco uleciało tu tego charakterystycznego, brytyjskiego klimatu. Lokalizacje są bardziej typowe dla amerykańskiego kina akcji. Poza tym film nie trafił w odpowiedni czas. Wówczas świat nie patrzył już na Bonda, bo już wtedy powstały pełne epickiego rozmachu filmy akcji, choćby Szklana Pułapka, które po prostu przyćmiły Bonda. Niesprawiedliwe i krzywdzące. Licencja to Bond, przy którym naprawdę się wzruszyłem, zwłaszcza przy ostatnich scenach (z zapalniczką i skokiem do basenu). A nie miało to miejsca od czasu W tajnej służbie. Dalton idealnie dopasowany do roli, nikt nie zagrał by tego lepiej. Podoba mi się zwłaszcza scena jego gniewu, w momencie odnalezienia rannego Felixa. Bardzo dobrym pomysłem było powtórne obsadzenie Davida Hedisona w roli Felixa Leitera, zamiast po raz kolejny szukać nowego aktora. Jest to sympatyczny ukłon w stronę filmu Żyj i pozwól umrzeć, podobnie jak scena z jego okaleczeniem, która z kolei pochodzi z powieści o tym tytule. Kolejnym odwołaniem do tego filmu jest postać telewizyjnego kaznodziei, nawiązuje do w pewnym stopniu do sekty uprawiającej voodoo z LALD, co w rzeczywistości jest przykrywką dla produkcji narkotyków. Natomiast sceny z udziałem MIltona Kresta to nawiązanie do opowiadania Iana Fleminga, pt. Specjał Hildebranda. Także literackiego Bonda też tutaj mamy. Żal mi tylko Dużego Eda, właściciela stacji benzynowej, którego Dalton rzucił na pożarcie rekinowi...

ocenił(a) film na 8
Kuba1983

Zgadzam się z tym, co napisałeś. Jest w "Licencji..." coś z kina amerykańskiego. I rzeczywiście - można odnieść wrażenie, że nie był to najlepszy czas dla bondowskiego cyklu. Po pierwsze, że powstawał od ponad 20 lat i zdążył się widzom opatrzyć. A po drugie - objawiło się nowe kino sensacyjne, nowi bohaterowie. Dzisiaj jednak "Licencja..." przeżywa drugą młodość i wychodzi z niebytu. Tak jak, kiedyś bardzo niedoceniony, "W tajnej służbie...", dzisiaj to właściwie czołówka najlepszych Bondów.

P.S. O jakiego Dużego Eda Ci chodzi?

wojteczek

O Eda Hurleya z Miasteczka Twin Peaks, którego również zagrał Everett McGill - kompletnie inna postać i bardzo pozytywna; tutaj jako skorumpowany policjant. Ludzie często źle oceniają OHMSS, bo nie czytali książki, a moim zdaniem warto, dlatego że do dziś to najwierniej przeniesiona na ekran powieść Fleminga; powieść i film różnią detale. Co do Licencji, niektórzy narzekają na Roberta Davi. Myślę, że nie był on najgorszym adwersarzem Bonda, ale też na pewno nie wyróżniał się jakoś szczególnie. Był trochę podobny do Kanangi, choć miał więcej litości dla płci pięknej. Kananga kazał swoją dziewczynę zabić za zdradę, choć dzięki Bondowi nie doszło to do skutku, Sanchez "tylko" wychłostał. Jest to też ostatni obraz Johna Glena, reżysera który chyba wyreżyserował najbardziej różnorodne filmy z udziałem agenta 007; praktycznie co film, to trochę inna stylistyka, choć nie da się zauważyć, że bliższa mu była jednakowoż podróż w stronę realizmu niż komedii (za wyjątkiem Ośmiorniczki). Licencję lubię za to, że jest na swój sposób filmem bezczelnym i bezkompromisowym, w przeciwieństwie do słabawego Living Daylights, które ciągle z nostalgią zerkało w stronę dziadka Rogera. Natomiast tu mamy świadome naruszenie konwencji i próbę uczłowieczenia Bonda, porównywalną tylko z OHMSS.

Kuba1983

Za mniejszą popularność Bonda w okresie premiery "Licencji na zabijanie" można obwinić... poprzednią część. "W obliczu śmierci" nie jest złym filmem, ale z dwóch powodów mogła się nie spodobać widzom. Pierwszy to oczywiście zmiana aktora. Wizualnie Timothy Dalton nie przypomina swoich poprzedników, a gra jeszcze dość nieśmiało i sztywno. Po drugie, film był utrzymany w konwencji Bondów z Moorem, którą część widzów zdążyła się już "przejeść", a poza tym w 1987 roku była już niemodna.

Ci, którym film się nie spodobał, nie poszli do kin na kolejną część - stąd mniejsze zyski "Licencji" i w rezultacie wstrzymanie serii na kilka lat. Paradoksalnie, film ten o wiele lepiej trafił w swój czas od poprzednika. Chociażby te wspomniane wyżej lokalizacje - cały film bardzo mocno nawiązuje do ówczesnego kina amerykańskiego, tych wszystkich "Szklanych pułapek" i "Zabójczych broni". Stąd też np. większa brutalność. No i fakt, że Bond nie walczy tu z jakąś tajną organizacją czy jakimś szaleńcem, chcącym przejąć kontrolę nad światem lub go zniszczyć, a ze zwyczajnym kartelem narkotykowym. Ogólnie więcej realizmu niż w jakiejkolwiek innej części, do czasu objęcia roli Bonda przez Craiga.

A poza tym, o wiele lepiej wypadł Dalton. Kto wie, może to najlepiej odegrana rola Bonda ze wszystkich części.

ocenił(a) film na 9
wojteczek

Całkowicie się zgadzam, na 'Licencji...' seria mogłaby się zakończyć. Bondy z Brosnanem to pomyłka, a 'Die another day' to już całkowita eksplozja efekciarstwa, tandety i - aż ręce opadają - piosenka tytułowa...
Dopiero Craig odświeża postać agenta, filmy są nowoczesne, ale mają dużo z klasycznych motywów, a 'Spectre' to znakomity ukłon w stronę serii, i jakby podsumowanie filmów o Bondzie.

ocenił(a) film na 8
Bruce_Lee

Muszę jeszcze raz obejrzeć filmy z Craigiem!

ocenił(a) film na 9
wojteczek

Nie widziałem jedynie 'Quantum of solace' bo słyszałem zarzuty, że jest za nowoczesny i zbyt mało bondowski - co skojarzyło mi się z 'Die another day', dlatego sobie odpuściłem.
'Casino Royale' - bardzo dobry, emocjonujący i z klimatem, choć szczerze dawno go oglądałem i słabo pamiętam.
'Skyfall' - bardzo dramatyczny, osobisty dla Bonda, 007 jest tu człowiekiem z krwi i kości, poznajemy jego historię. Wrażenie dobre na mnie zrobił, ale nie ciągnie mnie do niego z powrotem.
'Spectre' - z przymrużeniem oka, wtórny, ciągnie z bondowskiej serii ile się da, parodiuje wręcz wszystkie filmy, dużo odniesień do klasyki i miejsc znanych ze starych filmów (ośrodek w Szwajcarii, walka w pociągu z kafarem), mamy tu ciekawą postać, ogólnie emocje szybkie, film bardzo efekciarski - ale - bez przesady i gówna jak 'die another...' tylko zrobiony tak, że aż miło patrzeć. I dużo stylu Bonda, szczerze uwielbiam ten film :)

wojteczek

Również zasadniczo się zgadzam. Dla mnie najlepsze Bondy to te Moorem i Daltonem i co mnie samego dziwi, ten z Lazenbym - jednak moim zdaniem To Moree rządzi i był najlepszym Bondem. Osobiście z Connerym mniej mi się podobają - z wyjątkiem Żyje się tylko dwa razy i tego spoza głównego cyklu, czyli Nigdy nie mów nigdy - choć obiektywnie są bardzo dobre. Jednak muszę stwierdzić, że te z Brosnanem, choć zauważalnie słabsze, były w tym starym dobrym klimacie i są Bondami z krwi i kości. Po prostu brak im tego czegoś niewypowiedzianego i Brosnan był słabszym Bondem od poprzedników.
Natomiast filmy z Craigiem to Nie Są Bondy. Nie mają nic wspólnego z całą serią. Pomimo, że są bliższe literackiemu pierwowzorowi bohatera, jednak nie tak jak pierwsze z Connerym, no i nie mają klimatu literackiego Bonda.

ocenił(a) film na 10
wojteczek

Witaj w klubie... Ja też załapalem się na Bondy w tamtym okresie. W 92 pierwszy raz obejrzałem Dr No.
Co do Brosnana, to zawsze, podobnie jak Ty, miałem jakieś "ale". Kiedy pierwszy raz obejrzalem "GoldenEye" rownież poczułem, że ta wyjątkowość z tego cyklu uleciała. Do dziś filmy Brosnana stawiam dość nisko- kiedyś usłyszałem na nie taki termin "techno Bondy" i chyba to najlepiej odzwierciedla erę Brosnana.

ocenił(a) film na 8
robert_28

Bardzo mi miło! Tym bardziej, że przez lata utwierdzam się tylko w przekonaniu, że Brosnan, skądinąd bardzo dobry aktor, do roli Bonda jednak nie pasował - zagrał, jak na mój gust, zbyt sztywno, był jakiś drewniany.

Co do roku 1992 - cudowne czasy wyrastających jak grzyby po deszczu wypożyczalni kaset video!

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones